Codziennie budzę się zmęczona, choć dopiero zaczynam dzień. Od momentu, gdy otwieram oczy, wpadam w wir obowiązków. Śniadania, ubrania, pakowanie plecaków, odwożenie do szkoły, praca, zakupy, sprzątanie, gotowanie, lekcje, kąpanie, usypianie… Lista nie ma końca.
A mój mąż? On po prostu żyje swoim życiem, jakby nie miał dzieci. Wraca z pracy, rzuca klucze na komodę i siada przed telewizorem. Czasem nawet narzeka, że jest zmęczony. Naprawdę? Chciałabym mieć jego problemy. Czasem zastanawiam się, czy on w ogóle wie, co to znaczy zmęczenie.
Mówi, że pracuje ciężko, żeby utrzymać rodzinę, ale ja też pracuję! I mimo to jakoś znajduję siłę na wszystko inne. Gdy proszę go o pomoc, słyszę tylko: „Przecież pracowałem cały dzień, daj mi odpocząć”. Jakby to, co ja robię, nie było pracą.
Kiedyś wierzyłam, że razem stworzymy partnerski związek, że wspólnie będziemy wychowywać nasze dzieci. Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. On chyba wciąż żyje w przekonaniu, że opieka nad dziećmi to wyłącznie kobiecy obowiązek.
Najbardziej boli mnie to, że nie widzi, jak bardzo jestem wykończona. Przestałam nawet narzekać, bo i tak nie rozumie. Czuję się samotna, mimo że mam rodzinę. Jakby wszystko było na mojej głowie, a on był tylko gościem we własnym domu.
Czasem mam ochotę po prostu wyjść i nie wrócić. Marzę o chwili dla siebie, o jednym dniu bez obowiązków. Ale wiem, że gdyby mnie zabrakło choć na chwilę, wszystko by się zawaliło. Kto przygotowałby obiad? Kto przypomniałby o urodzinach kolegi z klasy? Kto znalazłby zaginioną maskotkę przed snem? On pewnie nawet nie wie, gdzie leżą dziecięce ubrania.
Piszę to wszystko nie po to, by się użalać. Piszę, bo mam już dość udawania, że wszystko jest w porządku. Mam dość słuchania od innych, że powinnam być wdzięczna za to, co mam. Tak, kocham swoje dzieci. Tak, jestem wdzięczna za nasz dom. Ale czy to znaczy, że muszę być bohaterką bez prawa do zmęczenia?
Chcę, żeby mój mąż zrozumiał, że bycie ojcem to nie tylko zarabianie pieniędzy. To także wspólne wychowywanie dzieci, wspólne obowiązki, wspólna odpowiedzialność. Może kiedyś to przeczyta i zrozumie. Może w końcu zapyta: „Jak mogę Ci pomóc?”
Na razie jednak jestem sama w tym wszystkim. Ale przynajmniej przestałam udawać, że jest inaczej.
